powrót do sekcji artykułów
powrót do artykułów z 2003 roku




Po meczu Budowlani Lublin - Ogniwo Sopot


Sobotni mecz był bez wątpienia najlepszym występem Budowlanych w tym sezonie. Aktualni mistrzowie Polski, Ogniwo Sopot było tylko tłem dla sprawnie działającej maszyny, jaką był lubelski team.

Fot. JB Przewaga zespołu trenera Andrzeja Kozaka najbardziej była widoczna w młynie. W ten sposób goście nie mogli wykorzystać swego atutu, jakim był szybki i dobry technicznie atak. Na boisku brylował Paweł Pieniak, filar młyna - dwa razy kopnął drop-gola, zdobył przyłożenie i kilka razy rajdował przez pół boiska, nie zatrzymywany przez nikogo. - To dla mojej dziewczyny Moniki - zdradził Kurierowi po meczu.

Zawody rozpoczęły się od długich przekopów. Z minuty na minutę widać jednak było, że wzrasta przewaga Budowlanych. Po kwadransie gry lublinianie na dobre zadomowili się na połowie Ogniwa. Ale długo nie potrafili znaleźć recepty na uważnie broniących się gości, którzy kilka razy wykopywali piłkę dosłownie z linii pola punktowego. Obrona Ogniwa nie wytrzymała dopiero w 26 min gry. Kolejną groźną akcję młyna przyłożeniem zakończył Jakub Jasiński. Ataki lublinian nie straciły impetu i na trybunach słychać było rozmowy, że kolejna akcja młyna musi zakończyć się punktami. Te padły jednak w inny, zgoła nie- oczekiwany sposób. Pieniak, zawodnik I linii młyna, który już w ubiegłym sezonie dał się poznać jako egzekutor drop-goli, potwierdził swe umiejętności i celnym trafieniem podwyższył rezultat na 8:0.

W drugiej połowie Ogniwo rzuciło się do odrabiania strat, czego wynikiem były 3 punkty zdobyte z rzutu karnego na 8:3. Jak się później okazało to było wszystko, na co było stać mistrzów Polski i chwilę później Marcinkowski odpowiedział równie celnym kopem. A gdy Pieniak drugi raz celnie kopnął dropa (na 14:3), publiczność oszalała z radości. Lubelscy młynarze robili co chcieli ze swoimi rywalami z Sopotu - takie rzeczy jak pchanie przez kilkadziesiąt metrów młyna zwartego świadczą o tym najlepiej.

Goście zupełnie się pogubili, a lublinianie po prostu punktowali. Najpierw Konrad Jarosz, a potem Pieniak kładli piłkę na polu punktowym.


źródło: Mariusz Mucha - Kurier Lubelski 10.11.2003